Startuj z namiNapisz do nasDodaj do ulubionych
   
 

Nowa ksiega Huncwotów!
Księgę prowadzą Huncwoci Syrcia
Do 01`12`2008 Księgę prowadziły Milaj i Marcy
Do 20 lipca 2008 roku Księgę prowadzili Huncwoci:
Lilly Sharlott - James Potter
Karolla - Peter Pettigrew
Melisha - Syriusz Black
The Halfblood Princess - Remus Lupin

  81. Wpis osiemdziesiąty pierwszy.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Sobota, 08 Listopada, 2014, 21:08

Krótkie i rozmemłane, zupełnie jak ja. Znów brak czasu i chęci, ale dodaję, żeby było. :D


Tak, to już jest postanowione i nic tego nie zmieni. Wino jest dobre. Wino jest bardzo dobre – tak właśnie brzmiała nowa dewiza życiowa Remusa Lupina.
Świat się kołysze, głowa i ramiona są ciężkie ale i tak świat jest piękny. Czy to nie cudowne? Ma się ochotę śmiać do swojego odbicia w lustrze albo w oknie i jest ogólnie cudownie. Zero zmartwień, zero trosk. Tylko ten lekki szum w głowie i problem z utrzymaniem głowy prosto. No, ale jak rodziców nie ma w domu to problem przecież nie istnieje, prawda… Radio nuci sielankowe piosenki, kanapa ugina się pod nieco bezwładnym ciałem, a szkarłatny płyn chybocze się w szklance. Pół butelki i zaczynał się chwiać, musi to zapamiętać. Dopił to co miał w naczyniu i popatrzył na stojącą na stole butlę. Zostało jeszcze na jeden raz ale nie był pewien czy zdoła sięgnąć, zbyt ciężko było kontrolować ruchy. Zapadł się w miękkie obicie. Och, było mu tak dobrze… A nie, to podłoga. Kanapa została wyżej.
Nie poruszył się słysząc świst z okolic kominka.
- Remus? – Czy to głos Syriusza?
- Zysiuz? – wydukał.
- Co?
- Dza kadapo...
Black zmarszczył czoło i okrążył mebel, zza którego zdawał się słyszeć głos Remusa. Wziął się pod boki, kręcąc głową.
- Luniaczku, no wiesz co?
- Nie ozeniaj meh. – Zakrył twarz ręką. – Ja nie chcułem, to sam się tyle wybhło.
Syriusz zacisnął wargi, unosząc brwi. Schylił się, odbierając od blondyna kubek z resztką wina i ponownie się do niego nachylił, chwytając pod pachy.
- Eeeew… - powiedział na to i wykonał jakiś bezwładny ruch ramion, chcąc objąć szarookiego za szyję.
- No już, już – mruknął w odpowiedzi wyciągając go zza mebla. Połowa wciąż jeszcze zbyt niskiego jak na swój wiek Lunatyka sunęła po podłodze, nim Black ugiął niżej kolana i sapnął lekko z wysiłku, kiedy wciągał chłopaka na kanapę. Remus plasnął bezwładnie i zaniósł się głupim chichotem. Syriusz przysiadł obok i popatrzył na niego, spięty. Akurat dziś musiał się nabzdryngolić! Potrzebował porozmawiać. Bał się, chociaż sam nie wiedział, czemu. Jego rodzice już od długiego czasu, jeśli nie od zawsze interesowali się czarną magią ale ostatnio ich fascynacja przybrała na sile. Rozmawiali z nim i Regulusem kilkakrotnie wieczorami w te wakacje. Mówili, że trzeba postępować rozsądnie. Że jest pełen pasji, dobrej pasji i ma słuszny plan. Ale kto? Jedyne co odpowiedzieli to „Czarny pan”. Ale kim on jest? Mówią, że przeprowadzi rewolucję w świecie czarodziejów. Że dzięki niemu będzie tak jak być powinno. On i Regulus też powinien wziąć w tym udział. Jak to ujęli „dla większego dobra”. Oczyszczenie rasy z mugolaków i mieszańców. Lucjusz, Narcyza, Bella, Rudolfus… Oni wszyscy wezmą w tym udział. Oni i jeszcze inne osoby, które zna. Oni mają zamiar zwalczać. Zwalczać takich jak Peter, jak Remus…
Robiło mu się niedobrze jak tylko o tym pomyślał. Zacisnął wargi, patrząc na wciąż zaśmiewającego się po cichu z niczego Lunatyka.
- Na Merlina, Remi – mruknął, chwytając go za nadgarstek.
- Łoj tam Mełłin za’as! – zakrzyknął, wyrzucając w powietrze drugą rękę. – Wycześfiejem!
Nie potrafił się w tamtej chwili uśmiechnąć. Siedział więc jedynie patrząc na rozlanego blondyna w napięciu.
Kazali mu się przyłączyć. Robić to co tamci. Oczyścić.
Nie zamierzał się oczywiście zgadzać, ale to nie znaczyło, że nie znajdą jakiegoś sposobu by go zmusić. Środki perswazji, którymi dysponowali przyprawiały go o gęsią skórkę. Nagle rzucone przez Dumbledore’a ostrzeżenie na uczcie pożegnalnej nabrało sensu. Wtedy prawie nikt nie zwrócił na to uwagi, śmiali się. Nikt nie wiedział.
Zacisnął mocniej palce na remusowej ręce. Porozmawia z nim wieczorem kiedy będzie w lepszym stanie, a teraz pojedzie do Andromedy.


* * *


02.08.1975
Kiedy wracasz, ćwoku?
Już nawet nie pytam gdzie cię wcięło bo obaj wiemy, że to nie ma sensu. Pojęcia nie masz jakie szalone rewelacje mam dla ciebie jak się spotkamy. W liście nie będę pisał i nawet nie próbuj mnie zmusić, za cienki jesteś dla mnie. I nie łap much, bo nie pomogą ci mnie zmusić. A to, że chciałeś to zrobić wiem stąd, że ja jestem mądry, a ty jesteś głupi. Nie zmienisz tego, łosiek.
Odnośnie twojej litanii w ostatnim liście do mnie – nie, nie, nie. Nie udam się z tobą na „Dziki zachód”, ty kałboju za pisiont knutów. Nie kręci mnie dymanie przez pustkowia na śmierdzącej szkapie w palącym słońcu i jakimś brebolbrem w ręce. Przestań oglądać mugolskie filmy!

Syriusz

PS. Jesteś głupi. A teraz daję pergamin Lunatykowi. Jestem u niego i aż zabrałem ze sobą twój list żeby mu pokazać jaki JESTEŚ GŁUPI.

PS. II Jamie, kozi cycku – tak, to ja, Remus – skąd w ogóle ten poroniony pomysł? Wieczorne kino pod gołym niebem ci zdecydowanie nie służy więc przestań na nie uczęszczać! Zwłaszcza w obcym kraju, bo już totalnie nic nie rozumiesz. Ci twoi bohaterowie na rączych rumakach i bandanach na twarzy to byli BANDYCI jełopie. Bohaterowie nie wpadają do wsi i nie wszczynają strzelaniny do niewinnych ludzi! Oni tam zaszli grabić, łupić, palić i gwałcić i to niekoniecznie w tej kolejności. No ale co kto lubi, chociaż sądzę, że jakby ci taki Snape wpadł na domostwo i wyłupił w rectum to by ci się momentalnie odechciało tej wojażki.
W ogóle to jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupi…

Mądry Remus




07.08.1975
Sam jesteś głupi, kundlu wyliniały! Nie doceniasz mojego geniuszu, farfoclu! I ty też, Lupin! Sami jesteście głupi! Para mądrych się znalazła! Ta zniewaga krwi wymaga! Już ja coś wymyślę, tylko się spotkamy! A do domu zawijamy się w poniedziałek, a dzisiaj jest piątek. Zapewne będę na swoim własnym kiblu szybciej niż ten list u któregoś z was.
W ogóle to spotkajmy się na Pokątnej. Napiszę do Petera, więc nie musicie sobie tym zaprzątać waszych MĄDRYCH głów.

DEBILE.


James


* * *


- Mghf! – Andromeda przycisnęła mu twarz do piersi, zmuszając tym samym do pochylenia. Roześmiała się głośno, nie zważając na próby uwolnienia się jej kuzyna. Położył jej dłonie na brzuchu, próbując się odepchnąć. Puściła go po chwili, zgarniając do mieszkania.
- Witaj, maleńki!
- Ledwo przekroczyłem próg i JUŻ żałuję, że postanowiłem do ciebie wpaść, czarownico pazerna – wyburczał, poprawiając ciemnoszarą koszulę. Roześmiała się głośniej i machnięciem różdżki zamknęła drzwi.
- Kawy, herbaty?
- Herbaty. – Rozejrzał się po kuchni, w której aktualnie byli. Drzwi wejściowe domu Tonksów znajdowały się właśnie w tym pomieszczeniu. Andromeda stuknęła różdżką w czajnik, a z jego dzióbka momentalnie wystrzelił pióropusz pary. Zakrzątała się przy szafkach w poszukiwaniu kubków, herbaty i innych niezbędności w postaci ciasta. Syriusz bez słowa ruszył w głąb domu na poszukiwania Teda i Nimfadory. Znalazł ich w salonie na podłodze. Siedzieli naprzeciw siebie na dywanie budując wieżę z drewnianych klocków. Ted podniósł głowę i uśmiechnął do szarookiego.
- Witaj!
- Ano witam, witam – odparł na to, podchodząc bliżej. Wyjął ręce z kieszeni i przyklęknął obok nich. – Cześć, aniołku!
Nimfadora pokazała w uśmiechu wszystkie posiadane mleczaki i poklepała wujka w udo. Łapa wyciągnął dłoń i zmierzwił jej sięgające podbródka różowo-brązowe włoski. Zachichotała i wyciągnęła rączkę z kolejnym klockiem.
- Jak tam, młody? – zapytał starszy Tonks.
Syriusz wywrócił oczami, wzdychając teatralnie. Wciągnął sobie Nimfadorę na kolana przy jej głośnej, piskliwej aprobacie.
- Nie mów do mnie „młody”!
Edward ściągnął usta w dzióbek.
- No tak, przecież jesteś dorosłym mężczyzną.
- Udam, że nie słyszałem sarkazmu ściekającego z twojego głosu. Tego się więc trzymajmy. – Zakołysał trzymaną dziewczynką na boki, na co ona oparła się o niego plecami, chichocząc do siebie cichutko i chwytając się za paluszki u bosych stóp. – Nic ciekawego. Stara bieda latorośli przesadnie nadymającej dupę czarodziejskiej rodziny czystej krwi.
Ted roześmiał się tubalnie, kładąc dłoń na zaczynającym się zaokrąglać brzuchu.
- Jakbym słyszał Andromedę! – Przygładził jasne włosy sięgające nieco za uszy. Syriusz przymrużył oczy od dołu parsknął cicho, rozbawiony.
- Nawet nie wiesz o czym mowa! – powiedział wyniośle. – Nawet nie masz pojęcia przez co się przechodzi w takiej popieprzonej rodzinie!
- Otóż to, mój drogi! – Andromeda stanęła w progu lewitując przed sobą tacę z herbatą. Postawił ją na stoliku do kawy i usiadła na kanapie. Poklepała mebel obok siebie i skinęła na szarookiego. – Chodź tu, braciszku!
Nie puszczając małej Tonks podniósł się i trzymając dziewczę pod pachą, udał się we wskazane miejsce, siadając. Mała przesiadła się przodem do niego po chwili wiercenia i kokoszenia, wczepiając dłonie w materiał koszuli.
- Buba! – zawołała ucieszona. Syriusz uniósł brew. – Pobawmy się póśśnieej!
- Po to właśnie przyszedłem! I nie nazywaj mnie bubą.
- Buba!
- Merlinie…
Andromeda i Ted roześmiali się głośno. Edward zajął miejsce u drugiego boku żony, sięgając po kawałek szarlotki.
- No to opowiadaj! Jakieś podboje miłosne zaliczyłeś? – dopytał ze śmiechem.
Łapa przybrał dumny wyraz twarzy.
- Żeby to jeden! – Zamyślił się na krótką chwilę. – Mam dziewczynę teraz – wyznał powoli. Dromeda zacisnęła lekko wargi, mierząc go uważnym wzrokiem. Uśmiechnęła się po chwili.
- To coś poważniejszego? – Następnie zaśmiała się głośno widząc nagłe zmieszanie na twarzy Syriusza. – Opowiadaj!
Black zapchał się ciastem, więc nie odpowiedział przez następne kilkanaście sekund.
- Ma na imię Toya i jest rok starszą Puchonką. Ma kilka kolczyków, nosi glany i farbuje włosy na różne postrzelone kolory w dziwnych kombinacjach. – Lekki uśmiech pojawił się na jego wargach. – Jest taka pieprznięta! Rzadko się zdarza, żeby zbudowała jakieś dłuższe zdanie bez chociaż jednego przekleństwa. Często podpada nauczycielom, ale nie jest dla nas, Huncwotów, konkurencją. Ona po prostu nie umie powściągnąć języka i zawsze im nawrzuca, więc ciągle dostaje szlabany. Poznaliśmy się właśnie na jednym. Musieliśmy szorować podłogi, między innymi w kiblu. – Przerwał, wlepiając nieco nieobecne spojrzenie w parę unoszącą się znad kubka. Nimfadora strzeliła go otwartą dłonią w podbródek, wysuwając przy tym język z buzi w skupieniu. Kłapnął więc na nią zębami. Zaniosła się chichotem i schowała twarz w jego piersi.
- Nie no, romantycznie – uznał Ted. Syriusz parsknął.
- Gadasz jak Lunatyk, normalnie! Powiedział dokładnie to samo z tą samą miną.
Andromeda wyciągnęła rękę i otoczyła nią szarookiego wokół ramion, zaglądając mu przy tym w oczy z zagadkowym uśmiechem. Uniósł w odpowiedzi brwi.
- Co?
Pokręciła głową nie zmieniając wyrazu twarzy.
- No co, no?
- Nic no. Mam nadzieję, że się wam będzie dobrze układać.
Zmarszczył brwi i odchylił odruchowo głowę, kiedy dłoń Nimfadory znów obrała sobie na cel jego podbródek.


* * *


- Na Merlina, co z tym chłopakiem… - Reja odrzuciła na blat drewnianą łyżkę, którą mieszała zawartość patelni. Brzęknęła, upadając. Kobieta wzięła się pod boki, nabierając powietrze w płuca potężnym haustem. – REMUS! – wydarła się. – ILE JESZCZE RAZY MAM CI KAZAĆ WSTAĆ?! JEST PO DWUNASTEJ!
Lunatyk skrzywił się, wzdychając ciężko przez nos. No i co z tego, że jest po dwunastej? Środek cholernej nocy przecież, psia jucha!
Wygrzebał głowę spod poduszki, wystawiając ją na światło dzienne. Z trudem udało mu się rozchylić powieki. Och. Czyli to jest po dwunastej w sensie po dwunastej w ciągu dnia, a nie po północy… Będzie musiał zapamiętać.
Jego policzek ponownie pacnął o pościele.
- Żizyskuhwafak… - powiedział. Zwinął się w kłębek, przyciskając kołdrę do piersi i stoczył się z łóżka. Wymykanie się przez okno, łażenie po ulicach i osuszanie alkoholowych napojów w ciemnych zaułkach parków jednak nie było tak świetnym pomysłem, jak wydawało się całej czwórce dziś w nocy.
- REMUSIE JOHNIE LUPIN!!!
Zacisnął wargi w wąską linię i wciąż zawinięty w pościele jak w kokon zaczął ruchem robaczkowym ciągnąć się do drzwi. Z nieznanych mu przyczyn były uchylone, ale to nic, teraz to jedynie ułatwiało sprawę.
- No stałem rzeciesz no!
- Idź do łazienki doprowadzić się do porządku! Za pół godziny mają przyjść Potterowie i twoi koledzy, do ciężkiej anieli, a ty dalej w łóżku!
Usiadł, mierząc przestrzeń zaspanym wzrokiem.
- Nie będzie im przeszkadzało, że jestem w piżamie – oświadczył już trzeźwiejszym tonem. Przetarł dłońmi oczy. – Już mnie setki razy widzieli w pieleszach i jakoś żaden nie narzekał!
Spojrzenie matki kazało mu zaniechać dalszych dyskusji. Podniósł się i podreptał do toalety. Wziął jedynie krótki prysznic, więc kilka minut później ponownie pojawił się w salonie, zapinając pasek w dżinsach stanowiących w tamtej chwili jego jedyne odzienie. Zamlaskał ostatnie kilka razy, ciamkając trochę pasty do zębów. Lubił ją jeść.
- Przyszedł list z Hogwartu, leży na stoliku – rozległ się głos udobruchanej już rodzicielki.
Lunatyk zacisnął kilkakrotnie palce na swoich nozdrzach, wydając z siebie dzięki temu serię krótkich, smarczystych siorbnięć. Rozpuścił bułkowaty kołtun, który stworzył na czubku głowy na potrzeby kąpieli, podchodząc do żółtawej koperty z czerwoną, woskową pieczęcią.
- Jakoś późno w tym roku, za tydzień się przecież zaczyna wrzesień – powiedział, nie wiedząc w sumie, czy mówi do siebie, czy do matki. Podniósł ją i zdążył jedynie stwierdzić, że jest dużo grubsza i cięższa niż zwykle, nim poderwał się, słysząc rozdzierające piski rodzeństwa. – Zacisnąć pierdziany, gluty jedne! – fuknął na nie. – Ja tu moment mam!
Joanne zachichotała i schowała się pod stołem, a Jacob pogalopował do kuchni.
Remus przyglądał się przez chwilę z zamyśleniem kopercie, nim rozerwał ją i wyszarpnął ze środka list.
- Zapraszają mnie na rozpoczęcie pierwszego – poinformował Reję jego znudzony głos. – Ooo, peron 9 i ¾! Dostałem wyrazy szacunku! – zapiał następnie w dzikiej uciesze, czytając list po łebkach.
Parsknęła cicho przez nos, sięgając ręką do włosów młodszego syna, przylepiającego się jej do nogi.
– Muszę iść na Pokąąąątnąąąąą… - odezwał się znowu tajemniczo głos Lunatyka. - O, a tu jeszcze coś jest, nie zauważy… łem…
Zerknęła krótko przez ramię, nim zgasiła płomień pod patelnią i rozejrzała się za paczką płatków. Nie będzie przecież przetrzymywać Remusa jeszcze godziny na czczo zanim wszyscy się zbiorą i usiądą do stołu…
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!
Reja odwróciła się na pięcie, słysząc rozdzierający duszę wrzask.
- Co się?!...
- MERLINIE USZCZYPNIJ MNIE BO JA CHYBA ŚNIĘ! – blondyn zamachał nad głową pergaminem z wyrazem przytłaczającej paniki, strachu i ochoty do śmiechu kotłującej się jednocześnie na jego szczupłej twarzy. Zapiekło go w nosie i zaszkliły mu się oczy. – TO JAKIŚ ŻART CHYBA JEST! CO JA IM TAKIEGO ZROBIŁEM?! – lamentował. – PRZECIEŻ JESTEM GRZECZNY I TO NIE JA WYSADZAŁEM TE WSZYSTKIE KIBLE, WIĘC ZA CO?!
- Jakie kible i O CO CHODZI?! – przestraszyła się już nie na żarty, podchodząc bliżej przyspieszonym krokiem.
- PREFEKT! – zawył dramatycznie. – TEN PODSTĘPNY, STARY CYTRYNOWY DROPS ZROBIŁ MNIE PREFEKTEM!!! ZA!!! CO!!! Nie no, ja chłopakom w oczy nie spojrzę, noooo!...
W pierwszej chwili nie dotarło do niej, o co właściwie jej najstarszy syn robi taki raban tuż po łaskawym zwleczeniu się z łóżka. Zabrała mu list i przeczytała go szybko. Podniosła zdumiony wzrok na Remusa. Trzymał w ręku lśniącą, szkarłatno-złotą odznakę z dużą literą „P” na środku.
- Będę cię nosił w kieszeni i nikt nigdy się nie dowie – wymamrotał do niej gniewnie, łypiąc niechętnie na kawałek metalu. Był niewiele mniejszy niż jego rozłożona dłoń. – Nigdy – dodał chrapliwym szeptem, po czym upchnął ją mściwie w kieszeni. Popatrzył na matkę. Roześmiała się serdecznie, wyciągając ramiona i przyciskając go do piersi.
- Gratulacje!
Przybrał nachmurzoną minę, nie odwzajemniając uścisku. Już był martwy. Czuł to.

[ 330 komentarze ]


 
80. Wpis osiemdziesiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Poniedziałek, 11 Sierpnia, 2014, 19:40

Mało Petera wyszło. Jakoś zacinam się na tym chłopaku, no. Ciężko o nim pisać, może dlatego, że go cholernie nie lubię i w jakiś dziwny sposób jednocześnie mi go szkoda. Cóż. Dodaję tyle ile wyszło, żeby nie przedłużać.
I witam serdecznie nowe nicki ( zostańcie na zawsze :D ). Wierzcie lub nie, ale namacalny dowód na to, że ktoś czyta twoje wypociny naprawdę pomaga spiąć się i napisać kolejny wpis :)



Niesamowite. Przez ostatnie kilka miesięcy zdążył zapomnieć, że poranki mogą być tak ciche. Nie znosił tego w jakiś sposób. Codziennie rano budził się sam, sam wstawał i schodził na śniadanie. Właściwie to rzadko kiedy natykał się na kogoś z rodziny. Czemu? Nie miał pojęcia. Nawet skrzat domowy zdawał się go unikać. Dziwne przeczucie podpowiadało mu, że szykują coś głupiego, zapewne z nim w roli głównej – przecież miał piętnaście lat, a to jest TEN wiek, kiedy zaczyna się nieszczęsnych nastolatków ze sobą swatać. Podejrzewał, że nie chceli rozmawiać z nim ani przy nim, by niczego się nie domyślił – wtedy mogli by go nagle postawić przed faktem dokonanym. Jakby i tak nie wiedział, co go czeka… Kilkakrotnie sterczał prawie godzinę przed drzewem genealogicznym jego rodziny na ścianie w salonie, zastanawiając się, z kim, u licha, mogliby go ożenić (odkrył przy tym z niedowierzaniem, że Frank Longbottom to jego daleka rodzina, oraz, że ma siostrę!). Właściwie nie było z kim, no. Chyba, że na tym gobelinie nie było wszystkiego. Wydął wargi. Nie miał pojęcia jak wyglądała sytuacja w innych rodzinach, a przy stole na uroczystych, co weekendowych kolacjach nie raz widywał jakieś młode, wykrzywione panny, których rekordem było zjedzenie w ciągu godziny dwóch ziarenek groszku. Bardzo zadziwiające to jednak nie było, biorąc pod uwagę fakt, że przy każdym ruchu takiej nieszczęśnicy zaciśnięty wokół niej gorset wydawał z siebie ostrzegawcze odgłosy. I weź tu z taką, no… Chociaż trzeba przyznać, że jedna z nich zwróciła jego uwagę. Gdyby Remus miał siostrę-bliźniaczkę, pewnie właśnie tak by wyglądała. Ten sam nos, brwi, rysy twarzy, kolor włosów. W buzi różnica była jedynie w barwie oczu i kształcie ust, bo jej były większe i pełniejsze. Parsknął do siebie na wspomnienie lupinowej odpowiedzi, kiedy opisał mu swoje spostrzeżenie w liście – w zwrotnej kopercie była jedynie mała kartka z wielkim, kulfoniastym: „NIEMOŻLIWE!!!” oraz zdjęcie, które musiał sam sobie zrobić, bowiem wyraźnie widać, że z dzikim wytrzeszczem wykrzywia facjatę w skrajnym przerażeniu do obiektywu aparatu, który sam trzyma. Żaden list od przyjaciół go tak nie rozbawił, jak ta szaleńczo ekspresywna wiadomość od Remusa. Nie mógł przestać się śmiać przez kilkanaście minut, a gdy zerkał na zdjęcie, znowu zaczynał rechotać.
Przechylił się, opadając plecami na łóżko. Nudził się. Wakacje trwały już od czterech tygodni. Już i dopiero, można rzec. Z Huncwotami jeszcze nie miał okazji się spotkać – rodzice Jamesa zawinęli go w kufer i wywieźli gdzieś za granicę, a biorąc pod uwagę fakt, że w żadnym liście Rogacz nie uściślił, gdzie jest, to on sam nie wie, w jakim kraju się znajduje. Kolejny mózg. Szarooki zaśmiał się do siebie pod nosem, po czym westchnął. Pettigrew z kolei, obrażony na cały świat oraz ogólnie przybity ostatnimi wydarzeniami, nie odpisywał na listy.
Nudziło mu się. Dzisiaj miała być kolejna kolacja.
Leżał tak dłuższą chwilę, z rękami pod głową i wzrokiem wlepionym bezmyślnie w baldachim. W domu panowała taka cisza, że to było aż dziwne. Był sam? Zmarszczył brwi, podnosząc się. Chwiejąc się lekko przez zawroty głowy, dotarł do drzwi i wyszedł na korytarz. Znieruchomiał, nasłuchując.
Cisza.
- Co jest, no… - mruknął do siebie, po czym ruszył do pokoju Regulusa. Uniósł rękę, żeby zapukać, ale zaniechał tego pomysłu. Uśmiechając się do siebie lekko, powoli chwycił za klamkę, po czym gwałtownie otworzył drzwi, wpadając do środka z rykiem bojowym na ustach i… W ostatniej chwili oparł się o otwarte przed chwilą drzwi, żeby nie upaść. Regulus z popłochem na twarzy odrzucił za siebie jakieś czasopismo, po czym w panice zdarł kotary z łóżka i zasłonił się od pasa w dół. Syriusz powoli się wyprostował, czując się bardzo niepewnie.
- R-regulusie… - bąknął. Zagryzł wargę, żeby się nie roześmiać, a na twarz młodszego z Blacków wpłynął szkarłatny rumieniec.
- Wyjdź! – syknął. – Wyłaź stąd, no!
Łapa skierował wzrok niżej, z zaczerwienionej twarzy młodszego brata na spodnie walające mu się w kostkach.
- Reg – zaczął ponownie, po czym wziął głębszy wdech. – Na przyszłość zamknij drzwi od środka, co? Mniejsze ryzyko, że ktoś cię złapie na zabawianiu się ze sobą… - Ponownie parsknął. Zamknął za sobą drzwi, podchodząc bliżej.
- Powiedziałem, żebyś… - zaczął młodszy drżącym głosem, ale Syriusz machnął ręką.
- Daj spokój – mruknął, sięgając za brata i chwytając gazetę. – Ohoho… - wyrwało mu się, kiedy przerzucił ją na szybko, przeglądając zawartość trzymanego Playboya. Wygiął wargi w pełną uznania podkówkę, kiwając głową. – To ojca?
Regulus skinął głową, zaciskając pięści na kolanach. Szarooki patrzył na niego chwilę, po czym zaśmiał się szczekliwie.
- Pożyczę sobie później! – oświadczył radośnie, po czym ruszył do wyjścia. – I zamknij drzwi, serio. Jeszcze by tylko tego brakowało, żeby to matka cię na trzepaniu przyłapała…
Gdy drzwi zamknęły się za Syriuszem, Regulus ukrył twarz w dłoniach.
- Merlinie… - szepnął.

* * *

I should have reconsidered all those things I said I'd do
so now I'm changing all those changes
that I made when I left you


Remus westchnął ciężko przez nos. Jak on nienawidził lata. Obrócił powoli głowę w stronę włączonego radia, leżąc plackiem na terakocie w kuchni. Zmarszczył nos, kiedy dało się słyszeć, że w kominku nagle buchnął ogień. Z płomieni wymaszerował jego ojciec, który znowu zapomniał dokumentów do pracy, więc musiał się wrócić już po pół godzinie od wyjścia z domu. Otrzepał pobieżnie szatę. Przeczesał niedbale krótkie, ciemnobrązowe włosy i ruszył szybkim krokiem do kuchni, zatrzymując się jednak jak wryty w przejściu.
- Synu, co ty robisz?... – zapytał niepewnie, widząc rozciągniętego na kafelkach w samych spodenkach piętnastolatka.
- Umieram – odparł chrapliwie. – A ta podłoga to jedyna przyjemność, która mi została w moim ciężkim, sprażonym letnim słońcem życiu.
Twarz Jona drgnęła w powstrzymywanym śmiechu.
- Dramatyzujesz – oświadczył i dał długi krok do przodu, przechodząc nad Lunatykiem do szafek.
- Nie no, jasne. Jak zwykle. Ja całe życie dramatyzuję. Najlepiej, kurde, powiedzieć, że dramatyzuję… Kogo obchodzą uczucia jakiegoś tam porzuconego na zimnej podłodze futrzaka?
Mężczyzna wyciągnął z kredensu jakieś pudełko, po czym zmierzył Remusa spojrzeniem.
- Jeśli chcesz psa, to po prostu powiedz – oświadczył powoli i powtórzył manewr przesadnie długiego kroku.
- Ja nie chcę psa, ja chcę żeby była temperatura na świecie znośna! Na co to komu?! – zawył.
- Jak jest ci tak gorąco, to weź zimny prysznic.
- Masz mnie za debila, ojcze? – zapytał niskim głosem. John parsknął jedynie w odpowiedzi. – Próbowałem.
- Nie mogę ci pomóc – powiedział, grzebiąc przy gzymsie kominka. – Gdzie jest ten proszek?...
- Na stole jest.
- W ogóle gdzie dzieci?
- Z mamą. – Przetoczył się powoli na brzuch, na nieogrzaną ciałem część podłogi i jęknął cicho. – Orgazmiczne doznanie – szepnął do siebie.
- Nie pytałem z kim, tylko gdzie – westchnął. Podrapał się po głowie, podchodząc szybko do komody pod ścianą. Otworzył środkową szufladę i zaczął w niej namiętnie grzebać, poszukując potrzebnej mu teczki.
- Zostaw tak podchwytliwe pytania aurorom i zajmij się swoimi boginami, Lupin – powiedział bezlitośnie do podłogi i rozpłaszczył na niej nos. Jakby się tak zastanowić, to w sumie chyba właśnie po ojcu miał swoje ciągoty do obrony przed czarną magią. Bywa i tak.
John zacisnął wargi, kręcąc lekko głową.
- Nie pyskuj, chłopcze. – W jego rozbawionym głosie nie było słychać jednak cienia złości. Wydał z siebie pełen samozadowolenia odgłos, kiedy znalazł poszukiwany przedmiot, po czym chwycił garść proszku Fiuu. – Jak ci się nudzi to zaproś któregoś z waszej piekielnej czwórki, albo wybierz się sam do któregoś.
- Nie mogę – odparł cierpiętniczo. – Jamesa wywieźli z kraju i ta bezmózga buła sama nie wie, gdzie jest, u Petera jest małe dziecko, przy czym on sam nie chce ruszyć dupska z domu, a burrito cierpienia o imieniu Syriusz… Nie wiem czy da radę się wymknąć, a ja tam nie pojadę. Co zrobię jak będę musiał się czegoś napić? Tam wszystkie naczynia ze srebra są!
Starszy z obecnych Lupinów zacisnął wargi, nie wiedząc co powiedzieć. Po chwili wzruszył ramionami.
- Wracam. Nie rób głupot.
Remus usłyszał jeszcze, jak mówi kominkowi, że chce udać się do Ministerstwa, syk ognia, odgłos zasysania i znów słychać było tylko radio.
- W sumie ten pies to nie byłby taki zły pomysł – mruknął po dziesięciu minutach leżenia w milczeniu. Pies nie porzuciłby go samego na tym okrutnym świecie. Trzeba by jeszcze pogadać o tym z matką… Ale ona nie powinna robić problemów. Ale czy on sam jest gotowy wziąć to na siebie? To spora odpowiedzialność, jakby nie patrzeć. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest leniwą bułą, której na pewno nie chciałoby się wstawać rano, żeby wyprowadzić futrzaka na poranną, dymiącą kupkę. Skrzywił się do siebie, gdy ta myśl zawitała jego w głowie, po czym parsknął śmiechem. To jak Potter i Black wypaczyli mu mózg było w jakiś sposób przerażające. A jeszcze straszniejsze było to, że nie mógł nic z tym zrobić i był skazany na nich jeszcze przez przynajmniej trzy lata. Trzy lata! To szmat czasu i mnóstwo neuronów do zmolestowania i zgwałcenia! Czym on sobie zasłużył na takie traktowanie, u licha?... Ponownie przekręcił się na plecy. Było mu cholernie gorąco. Jak Black może lubić takie temperatury? Wszystko przez niego, na pewno. On sobie zamówił ten nieziemski skwar, który lał się z nieba. Tylko dlaczego przez tego pypcia on, Remus, musiał zdychać z gorąca wręcz setki kilometrów od zimnej rezydencji jegomościów Blacków? Nie fair. W cholerę nie fair! A co straszniejsze, z tym też nic nie mógł zrobić. Jak on NIC nie mógł zrobić ze swoim życiem! To też było przerażające. Fuknął na siebie w myślach, każąc sobie przestać myśleć o rzeczach, które były według niego przerażające. Jeszcze wywoła u siebie jakieś stany lękowe i manie prześladowcze, a to byłoby… Przerażające.

* * *

James wyjrzał przez okno pokoiku, w którym siedział. Pomieszczenie utrzymane było w brązach i szarościach, co w gruncie rzeczy nie wyglądało źle i sprawiało, że było dość przytulnie. Ale z drugiej strony co on, baba jakaś, żeby się wystrojem wnętrz przejmować? Jedyne wnętrze jakie go obchodziły, to serca Evans, torby Smarka (idealne do podrzucania łajnobomb) oraz puszki z pastą do polerowania miotły – żeby się nagle nie skończyła i była dobrej jakości. To ważne. Właśnie, Evans. Czemu by do niej nie napisać? Na pewno się ucieszy, gdy w tym swoim szarym, mugolskim – James słyszał, że w rodzinie rudej nie było żadnego czarodzieja, co musiało być przygnębiające – świecie dostanie jakąś wiadomość ze świata magii, do którego tak naprawdę należała. Tak, to znakomity pomysł! Wpatrywał się jeszcze chwilę w widok za oknem, który przedstawiał mu w gruncie rzeczy las i jakieś góry w tle. Podniósł się i poczłapał do swojego kufra, w który spakował się, jadąc tutaj z rodzicami; a właściwie w który spakował go jego domowy skrzat. Tak, Potterowie również mieli domowego skrzata. Było to starsze już stworzenie z wielkimi, grubymi, siwymi brwiami i o zabawnym, małym nosku. Nosił śmieszny, mały garniturek, był bardzo przywiązany do dobrze go traktujących właścicieli i miał na imię Gafon – co sprawiło, że gdy Remus to usłyszał, dostał napadu dzikiego, charcząco-chrumiąco-siorbiącego śmiechu. Tak to już jest, gdy ktoś nie wie jak to jest mieć domowego skrzata o imieniu Gafon.


Najdroższa memu sercu, jedyna w całej galaktyce Lily Evans!
Zanim wyrzucisz ten list, rad wielce byłbym, gdybyś raczyła obiec go do końca swymi oczami niczym świeża, wiosenna trawa, po której zapewne w słoneczne poranki stąpasz boso jak nimfa albo inna driada!
Mam nadzieję, że wakacje Ci się podobają i nawet jeśli nie jesteś w jakimś szalonym miejscu to dobrze się bawisz i nie jest ci smutno, bo wiesz… Jak by ci było smutno albo samotno, to daj znać, nie? Przybędę niezwłocznie by rozwiać twe smutki, jakom James Potter! Powiem szczerze, że ja osobiście nie wiem, gdzie jestem. Gafon mnie spakował kiedy spałem, a rodzice zwlekli o nieludzkiej porze i wrzucili w jakieś dziwne środki transportu, a kiedy się obudziłem, to ludzie wokół szwargolili w jakimś nieznanym mi języku! Więc nie wiem, gdzie jestem, ale gdy będziesz mnie potrzebować, to przybędę najszybciej jak tylko mogę!
Piszę do ciebie, bo pomyślałem sobie, że będzie Ci miło, gdy dostaniesz jakieś listy od ludzi z Hogwartu – nie wiem, czy Twoje przyjaciółki do Ciebie piszą, ale od czego jestem niezastąpiony ja?
O, właśnie. Uprzedzę Twoje pytanie i od razu wyjaśnię, kim jest Gafon (ale wątpię, byś przysłała mi wyjca z tym zapytaniem, jak to inteligentnie zrobił Lunatyk – wyobraź sobie być obudzoną przez wyjca o świcie przez tego gumochłona pryszczatego!), bo jak sądzę, nie wiesz. Gafon to domowy skrzat mojej rodziny. Skrzaty to takie śmieszne, zielone karzełki będące na służbie u swoich panów. Lubię Gafona, jest bardzo miły.
Ale z pewnością nie chcesz czytać o Gafonie, najdroższa!
W sumie nie wiem, o czym mógłbym pisać. Znając Ciebie, zapewne nie jesteś zainteresowana moim życiem i przygodami, więc może na teraz skończę swe dzieło. Chciałem Ci sprawić przyjemność, a nie zanudzić ględzeniem stetryczałego skostnielca Jamesa Pottera.
Więc jeśli jeszcze to czytasz, to ponownie życzę Ci udanych wakacji i mam nadzieję, że się nie nudzisz! Jakby Ci ktoś dokuczał to daj znać, jak tam wpadnę to od razu dadzą Ci spokój, Liluś!
Na razie jednak przekazuję list do Ciebie Pierdowi i już nie przedłużam.

Twój tajemniczy wielbiciel

PS. Dobra, jestem mózgiem. Już prawie wysłałem i właśnie się zorientowałem, że „tajemniczy wielbiciel” to ściema, przecież napisałem w liście swoje nazwisko! Evans, Evans, co ty ze mną robisz?


Wyprostował się, patrząc na list. Przeczytał go kilka razy, nie zdając sobie sprawy z tego, że namiętnie grzebie przy tym we włosach, strosząc je jeszcze bardziej. Dobra. List jest naprawdę świetny. Na pewno się jej spodoba, bo czemu miałoby nie? Odwrócił głowę, by spojrzeć na zegarek. Dochodziła ósma. Wytrzeszczył oczy znad okularów. Coooo?! To on tak wcześnie wstał?! Owszem, jak się podnosił to było rzeczywiście podejrzanie ciemno, ale po prostu uznał, że to już wieczór. No i nie zauważył, że zrobiło się już jasno. Wzdrygnął się, słysząc za drzwiami kroki, które wyraźnie zbliżały się w stronę jego pokoju. Złożył zapisany pergamin i chwycił leżącą nieopodal w płaskim pudełku żółtawą, pergaminową kopertę. Zapakował list i zapalił zieloną świeczkę, chcąc wyprodukować sobie trochę ciekłego wosku. Musiał przecież jakoś zakleić swoją przesyłkę.
Powoli naciskana klamka zgrzytnęła cicho, a po chwili w pokoju pojawiła się potargana głowa Charlusa Pottera, który wytrzeszczył oczy.
- To ty nie śpisz? – wprosił się bez pytania do środka i podszedł do syna, zamaszystym gestem kładąc mu dłoń na głowie z klapnięciem w tle. Patrzył chwilę na zapaloną świeczkę. – To do ciebie niepodobne, żeby tak wcześnie wstawać… Nie mogłeś spać? Wszystko w porządku? Jesteś może chory? – Przesunął dłoń z czubka głowy Jamesa na jego czoło. – Nie no, nie masz gorączki… A kim jest Lily? Może dziś wieczorem napijesz się ciepłego mleka, to ci pomoże zasnąć… A może ci poczytam bajeczkę, hmmm? – Pochylił się, obejmując nastolatka za szyję, zaczynając go przyduszać i czochrać. Rogacz zaczął się wić i furczeć w proteście, zaśmiewając przy tym po swojemu. Opędził się w końcu od ojcowskich macek.
- Bym wosk rozlał przez ciebie! – warknął ze śmiechem.
Charlus wyprostował się, opuszczając luźno ramiona i robiąc dziwną minę. Po chwili milczenia i wpatrywania się w siebie, nabrał powietrza.
- Nie wiedziałem, że mam córkę – oświadczył.
James jęknął i zamachnął się, ale mężczyzna uskoczył, wykrzywiając się w rozbawionym, złośliwym uśmieszku.
- Nie do rwania włosów! – krzyknął. – Muszę zapieczętować list, jakbyś nie zauważył. Jak mogłeś nie zauważyć? Niby okulary nosi, a ślepy jak ślepiec, no!
Charlus uniósł brew.
- Widzę przecież, że wysyłasz list do jakiejś Lily. Kim jest Lily? – Przysunął się i konspiracyjnie trącił syna łokciem. – To twoja dziewczyna?... – szepnął. James wyprężył się jak struna, przybierając pełen zadowolenia wyraz twarzy.
- Można tak powiedzieć, pfheh. Tak. Jeszcze nie moja, ale moja. Wiesz o co chodzi, nie? Na pewno wiesz. Tak. – Stwierdzając, że zaczyna się plątać w zeznaniach, czując (o zgrozo) podejrzane uczucie gorąca na twarzy, pochylił się niepotrzebnie nisko nad kopertą i pieczołowicie ją zapieczętował. Podmuchał ostrożnie i wstał. – PIERDZIE! – ryknął na cały budynek. – Widziałeś może mojego Pierda? – zwrócił się do ojca, patrząc na niego w drzwiach. Mężczyzna wyprostował się, krzyżując ramiona na piersi i pocierając palcami twarz z lekkim zarostem.
- O ile mi wiadomo, pierdy są niewidoczne…
James wywrócił oczami i wyszedł z pokoju. Z kim on musi żyć?
Miał nadzieję, że Lily ucieszy się z listu. Nie powinna się przecież złościć, jak tylko do niej napisze, prawda?

* * *

Im dłużej na niego patrzył, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że nienawidzi mugoli. Do cholery, jego matka jest przecież czarownicą, a tak po prostu związała się z mugolem! Co jest, no? Tak się nie robi. Mugole powinni wiązać się z mugolami, czarodzieje z czarodziejami – czego tu można nie rozumieć? Czemu Syriusz tak się pieni, gdy słyszy takie rzeczy? Sama prawda przecież. Nie po to istnieje Ministerstwo Magii, które sobie żyły wypruwa, by zachować istnienie czarodziejów w tajemnicy, żeby się nagle z tymi mugolakami mieszać!
A na tego dzieciaka nie mógł patrzeć. Dziewczynka była bardzo podobna do tego przeklętego mugola. Może nawet nie będzie mieć mocy, kto wie.
Przekręcił się na plecy, podkładając ręce pod głowę. Leżał na swoim łóżku, wzdychając. Wkurzało go wszystko. Był dodatkowo jeszcze zły na siebie, bo znowu trochę przytył, więc jednocześnie spadały szanse, że Berta do niego wróci. I ludzie tym bardziej będą się śmiać jak to zwykle wszyscy śmieją się z grubszych osób. Niby Huncwoci starali się z tym zawsze coś robić, co przeważnie kończyło się utratą punktów (nauczycielom i prefektom nigdy nie podobały się kłótnie oraz określenia, których używali Syriusz i James, oraz powoli coraz częściej również Remus). Miał tego dość. Dlaczego wszyscy śmiali się akurat z niego? Nauczyciele też patrzyli jakoś… Z politowaniem.
Miał dość.
Tego domu, matki, tego frajera i niechcianego gnojka. Musiał wyjść z domu, tylko gdzie? Było za gorąco żeby się gdziekolwiek włóczyć, poza tym przeprowadzili się do mieszkania tego mugolaka i nie znał okolicy.
Pomimo upału postanowił wyjść. Podniósł się z łóżka i w końcu przebrał z piżamy; naciągnął na siebie jasną koszulkę i spodnie nieco za kolana. Odwiedzi Lunatyka. Powinien być w domu, nie miał żadnych szalenie kreatywnych planów na wakacje.
Po drodze do wyjścia wstąpił do łazienki, by przepłukać twarz zimną wodą. Popatrzył na swoje odbicie w lustrze. Skóra na twarzy błyszczała mu się dziwnie, szczególnie intensywnie na nieco przydużym nosie. Zmarszczył brwi, widząc, że jak zwykle przez niedomknięte wargi widać mu było duże, lekko krzywe jedynki. Cholera, czemu one tak rosną do przodu, no… Nacisnął je mocno palcem bez większego celu i podrapał się po głowie, przekrzywiając niewielką kitkę, którą udało mu się wiązać z zapuszczanych ostatnimi czasy włosów. W dłuższych wyglądał nieco lepiej. Pojedzie do Remusa Błędnym Rycerzem.

* * *

Dochodziła siedemnasta. Petunia Evans siedziała przy stole w kuchni, malując paznokcie. Jej półdługie, blond włosy opadały nieznośnie na nieco zbyt szczupłą i trochę zbyt końską twarz, więc raz po raz z fuknięciem niezadowolenia odrzucała je na plecy. Uśmiechnęła się do siebie z wyższością. Tak. Właśnie tym powinna zajmować się NORMALNA, ZWYCZAJNA nastoletnia dziewczyna, a nie tak jak ta jej pożal się Boże… siostra… Która jak Petunia – przypadkiem, oczywiście – widziała, że właśnie siedziała na swoim łóżku i czytała jakąś dużą, grubą księgę w dziwnej, twardej oprawie i z jeszcze dziwniejszymi kartkami. Pewnie czytała te bzdury z JEJ dziwnego i bzdurnego jak ta książka świata. Skrzywiła się do siebie, gdy po raz nie wiadomo już, który przypomniało się jej, jak za każdym przeklętym razem wraca do domu z kieszeniami pełnymi żabiego skrzeku – po co w ogóle?! – oraz jak słyszy zza ściany, jak ten dziwoląg czyta na głos te wszystkie dziwne rzeczy ze swoich podejrzanych ksiąg. W dodatku jeszcze ten przeklęty chłopak od Snape’ów, który przyczepił się do nich kilka lat temu na placu zabaw ZNOWU u niej był! Przypadkiem, jak zwykle – nie jej wina przecież, że oni się tak wydzierają przy tym – słyszała, że rozmawiają o czymś, co brzmiało jak jakiś przepis.
Podniosła wzrok i wyciągnęła przed siebie dłoń, by spojrzeć na swoje dzieło. Nieco zbyt długie, czerwone paznokcie prezentowały się świetnie. Wyrwał się jej zduszony okrzyk, brzmiący jak przyduszany, nadepnięty kurczak. Na oknie kuchni, na zewnętrznym parapecie siedziała… SOWA. Najprawdziwsza w świecie, brązowa sowa! Gapiła się na Petunię wielkimi oczami jakby wyczekująco.
Zamarła. Co robić? Wołać to dziwadło z góry? Ale wtedy przyjdzie też ten cały pałąkowaty, tłustowłosy Snape. Po co ta sowa tu przyleciała? Petunia uniosła brwi.
Sowa. W JEJ świecie sowy przynoszą LISTY. A więc jakiś inny dziwak do niej napisał. Albo przysłał coś dziwnego.
Podniosła się, cicho odsuwając krzesło. Powoli podeszła do okna i otworzyła je, a zwierzę wskoczyło do środka i przycupnęło na blacie, stukając pazurami. Petunia przycisnęła ręce do boków, odsuwając się nie do końca świadomie. Ale ptak strzepnął swoje imponujące, brązowo-kremowe upierzenie – dziewczyna musiała przyznać, że sowa była naprawdę piękna – i wyciągnęło nóżkę z przywiązanym do niej listem. Patrzył wyczekująco na stojącą przed nim blondynkę, do której dopiero po chwili dotarło, że ta sowa na pewno chce, aby przesyłka została natychmiast odebrana.
- Nie dziob mnie – powiedziała ściśniętym głosem i zacisnęła usta. Owszem, widziała już jak ONA odbiera wiadomości od tychże ptaków i nigdy jej nie podziobały. Nie uspokajało jej to jednak, bowiem wszystko co było związane z NIĄ i jej… światem… Było niepokojące. Po nieznośnie się ciągnących minutach Petunii udało się jednak odebrać list i poczuła coś na kształt dumy. Właśnie odebrała czarodziejską przesyłkę. Sama! Wyprostowała się, wyciągając nienaturalnie długą szyję i nawet odważyła się poklepać sowę po pięknych, miękkich piórach, nim ponownie otworzyła okno i zwierzę posłusznie odleciało, trzepocząc skrzydłami. Popatrzyła na trzymaną, grubą kopertę i ściągnęła brwi. O czym mogą pisać dziwadła tego pokroju? Obejrzała się szybko, by sprawdzić, czy tamte dwa dziwolągi nadal są poza polem widzenia i drżącymi palcami oderwała woskową pieczęć na kopercie. To był list. List od jakiegoś chłopaka!
Petunia aż usiadła, chciwie studiując wzrokiem kolejne linijki krzaczkowatego pisma.
Jakiś chłopak ZAKOCHAŁ się w jej SIOSTRZE. W tym rudym, czarownicowym dziwadle! Evans aż pokręciła jasnowłosą głową, nie wierząc temu, co widzi. Już pomijając fakt, że również jest magicznym dziwadłem, to jak okropnym i beznadziejnym chłopcem musi być ten cały… Potter?
- Petunia! – krzyknęła zza pleców blondynki rudowłosa czarownica. – Oddaj to!
Gryfonka dobrze wiedziała, czyj list znajdował się w kościstych rękach Petunii; nie ma nikogo, kto wysyłałby jej starszej siostrze-mugolce listy w pergaminowych kopertach.
Starsza Evansówna wstała, odsuwając ze zgrzytem krzesło i wykrzywiła się, widząc stojącego w progu Snape’a.
- Co on tu robi? – zaskrzeczała.
- Nie twój interes – warknęła, podchodząc szybkim krokiem. – Oddawaj to! To MÓJ list, kto ci do diabła pozwolił go czytać?! – Wyrwała pergamin z zaciśniętej ręki, nadrywając go. - Mam dość twojego pieprzonego wścibstwa! To już szczyt wszystkiego normalnie! Żeby czytać MOJE listy?! Co cię interesuje co w nich jest?! Przecież jestem DZIWOLĄGIEM, nie?! Mój świat jest CHORY i NIENORMALNY, więc do ciężkiej cholery, dlaczego tak węszysz wokół tematu?! – darła się.
- Dla twojej wiadomości, ten list… - zaczęła podniesionym tonem Petunia wyciągając się, ale Lily przerwała jej jeszcze głośniej:
- NIE PRÓBUJ MI WMAWIAĆ, ŻE PRZYSZEDŁ OTWARTY, TY PRZEKLĘTA, KŁAMLIWA, WŚCIBSKA KROWO!!! – Trzasnęła pięścią w stół, po czym odwróciła się gwałtownie, przez co jej kasztanowe włosy upięte w kucyk chlasnęły wyższą nastolatkę po twarzy i szybkim, dudniącym krokiem opuściła kuchnię, chwytając Severusa za ramię. – Chodź stąd, Sev!
Snape nie śmiał wyrażać najmniejszych oznak sprzeciwu, choć sam miał ochotę dodać coś od siebie na temat blondynki. Nie chciał jednak jeszcze bardziej denerwować Lily – miała już wystarczająco duże utrapienie z tą jej siostrą. Cicho zamknął za sobą drzwi od jej pokoju, po czym oparł się o nie i patrzył, jak dziewczyna krąży wściekle po pokoju.
- Szczyt normalnie – prychnęła i zatrzymała się gwałtownie. Strzepnęła ściskany pergamin i rozprostowała go. Skrzywiła się po pierwszej linijce. Nabrała ciężko powietrza, a w następnej chwili na ulicy dało się usłyszeć:
- TEN! PRZEKLĘTY! POTTER!!!
Zmięła go w kulkę i cisnęła w najdalszy kąt pokoju.
- Nawet w wakacje nie daje mi spokoju!
- Lily, nie myśl o tym skretyniałym trollu, naprawdę – powiedział szybko Snape. – On nie jest wart twojej uwagi…
Opadła gwałtownie na łóżko, aż jęknęło i ukryła twarz w dłoniach. Westchnęła ciężko, chcąc się uspokoić.
- Czego on ode mnie chce? – zapytała głosem stłumionym przez ręce. – Weź mi to streść.
Skrzywił się, ale posłusznie odnalazł zmaltretowaną kulkę i rozwinął ją. Wraz z każdą linijką jego brwi unosiły się coraz wyżej, a głowa sama kręciła się w niedowierzaniu. Czy Potter naprawdę mógł być aż tak głupi i zadufany w sobie?

* * *

Syriusz stał przed lustrem, przyglądając się sobie. Przydługie, niemal sięgające ramion, jednak wciąż schludnie przycięte włosy miał lekko zaczesane do tyłu. Powoli poprawił wiązanie krawata pod szyją, którą nieco obcierał mu krótki, podniesiony kołnierzyk. Jak on nienawidził takich koszul… Odetchnął ciężko przez nos, siląc się na spokój. Już i tak było mu za ciepło, nie musiał sobie jeszcze dokładać fal gorąca od złości. Pociągnął dwoma palcami kremową kamizelkę, po czym żółwimi ruchami naciągnął na siebie jeszcze ciemną marynarkę i wierzchnią szatę.
Naprawdę nienawidził tych całych uroczystych kolacji, w których tak lubowała się jego rodzina. Nie specjalnie przepadał za ubieraniem się w wyjściowe stroje.
Potarł palcami podbródek, nie przestając mierzyć się wzrokiem. Pokręcił się chwilę, oglądając ze wszystkich stron i westchnął ciężko. Poruszył palcami w pantoflach, które miał nieszczęście nosić dziś wieczór. Gapił się jeszcze chwilę martwym wzrokiem w swoje odbicie, nim powoli ruszył do drzwi. Dość zabawnym, według starszego z rodzeństwa, zbiegiem okoliczności, w tym samym czasie na korytarz postanowił wyjść również Regulus, odziany bardzo podobnie jak on – z tą tylko różnicą, że ubrania Syriusza utrzymane były w czerni, a młodszego w bardzo ciemnej zieleni.
- Wyglądam jak pała, Reg – oświadczył bez wstępów szarooki.
Cienkie, ciemne brwi niższego bruneta podjechały nieco wyżej.
- Dobrze, że ja nie. – Nim Syriusz zdążył wyrazić swoje zdumienie odnośnie niespodziewanego buntu, Regulus dokończył myśl. – Nie znoszę tego odcienia zieleni.
Wciąż jeszcze niedoszły animag zacisnął wargi w wymownym geście i machnął ręką.
- A idź, babolu – mruknął pod nosem, po czym odwrócił się i ruszył na dół, machinalnie chwytając się za brzegi jasnej kamizelki. Po chwili młodszy zrównał z nim krok, więc razem stanęli w drzwiach salonu.
Walburga odwróciła się, widząc, że jej mąż skierował uwagę na wejście.
- Jesteście – powiedziała, na co Syriusz zmusił się do nie wywrócenia oczami. Nie znosił, gdy ktoś tak poważnie wypowiadał boleśnie oczywiste rzeczy. Skinął jedynie głową, postanawiając nie podskakiwać. Nie miał ochoty na kłótnie, dawno nie miał w rodzinnym domu takiego spokoju. Obok jego matki stanął górujący nad nią wzrostem o ponad głowę Orion, mierząc synów poważnym wzrokiem.
- W końcu wyglądasz jak człowiek, Syriuszu – oświadczył nieco zbyt donośnym głosem.
- Nie mogę się nie zgodzić – odparł na to. – Ale w mugolskich ubraniach mi chyba jednak wygodniej. Niemniej jednak, zgadzam się całkowicie, że ten strój bardziej przystoi komuś naszego pokroju. – Skłonił lekko głowę, co ostatecznie powstrzymało Oriona od wyrażenia niezadowolenia wobec wyznania swojego pierworodnego odnośnie preferencji ubioru, mimo iż dobrze wiedział, że zdanie to znaczyło tyle, co: „Weź wyjdź…” Młody Gryfon nie czekał na dalszy rozwój konwersacji, ruszając na przód i wymijając rodziców. Rozejrzał się powoli. Znajdowali się w salonie, w którym na ścianach widniał gobelin z drzewem genealogicznym. Poważnie mieli tutaj jeść kolację? Zerknął przelotnie na uwijającego się przy dużym, ciężkim stole z ciemnego drewna małego, chudego i zielonkawego Stworka. Szarooki zatrzymał się przy fortepianie stojącym w kącie dość blisko okna i wlepił w niego spojrzenie, nim powoli opadł na obitą u góry ciemnogranatowym materiałem ławeczkę. Może i nie znosił wymysłów rodziny odnośnie edukacji – na co komu łacina, etykieta i reszta tych bzdur? – jednak za nauczenie go gry na tym instrumencie gdy był mały, naprawdę był wdzięczny. Uwielbiał ten moment, kiedy kładł dłonie na klawiszach, a spod palców swobodnie wypływały kojące serce i uszy melodie. Uwielbiał „Dla Elizy”. Tego utworu nauczył się najszybciej i najprzyjemniej mu się go grało. Wbrew dziwnej, niemal martwej aurze, która zawsze panowała w tym domu melodia była jakby subtelnie skoczna, żywa i pełna energii. Wypełniała go spokojem i jakąś taką słodyczą ilekroć ją odtwarzał. Tak było i tym razem – dla zabicia czasu pozostałego do tej całej kolacji postanowił to właśnie zagrać. Zmienił jednak zdanie i przejrzał pierwszy z brzegu czarny notes z nutami leżący na ławeczce obok. „Bach”. Parsknął do siebie cicho. Po prostu nie był w stanie zapamiętać, jak to tak właściwie zawsze nazywała ta kobiecina od lekcji muzyki. Zatrzymał się mniej więcej na środku, gdzie zaczynały się nuty do niejakiego, jak głosił wypisany wąskim, ciasnym pismem: „Italian Concerto”. Dobra, czemu nie. Ten kawałek też lubił.

[ 1346 komentarze ]


 
79. Wpis siedemdziesiąty dziewiąty.
Wpis dodał jeden z Huncwotów Środa, 25 Czerwca, 2014, 23:00

Znowu nowa notka! Z dedykacją dla wszystkich, którzy czekali i to czytają :D
Weźcie, za dwa dni wszystko będzie jasne!
No, a za błędy przepraszam ;-)


Stuk tuk, tuk tuk. Stuk tuk, tuk tuk.
Za oknem szybko migał przemijający świat, słońce wspinało się po niebie coraz wyżej, zaczynając razić w oczy siedzących przy oknach.
Peter westchnął ciężko, rozpłaszczając policzek na chłodnej szybie. W przedziale panowała cisza; był w nim on, czytający jakąś babską gazetę Remus i wpatrzony w bliżej nieznany punkt James. Syriusz udał się do toalety jakiś kwadrans wcześniej i jeszcze nie wrócił. James nieco wcześniej głośno podejrzewał szalony napad biegunki i chciał organizować akcję ratunkową, ale Remus skutecznie odwiódł go od tego pomysłu.
- Ja pierdzielę – mruknął nagle głos Lunatyka. – Co za gówno. Kto w ogóle czyta taką gazetę dla tępych cip? – oburzył się po swojemu, mściwie zwijając czasopismo w rurkę.
- Tępe cipy zapewne – odparł Peter. Lunatyk parsknął.
- Twoja odpowiedź się nie liczy, Pet, za bardzo ci podpowiedziałem.
Pettigrew zaśmiał się cicho, szybko jednak milknąc. Nie chciał wracać do domu, do durnego Marco i małej siostry. Zwijana w rulonik gazeta zaszeleściła cicho, a Lupin sapnął męczeńsko.
- Ale bym marchewkę z groszkiem opierdzielił! - zwierzył się na cały głos. Odpowiedziała mu cisza. Fuknął słabo przez nos, odrzucając czasopismo na ławkę. Miał ich dość, psia jucha. Peter angstował od dwóch tygodni i nie dało się z nim zrobić dosłownie niczego. James również się straszliwie wyciszył. Trochę dziwnie było już od dosyć dawna nie usłyszeć ani jednego „Evans, umów się ze mną!”. Black z kolei raz po raz znikał na kilka godzin; na przykład teraz znowu się ulotnił. Osobiście podejrzewał o to tę pannę, z którą nakrył go w klasie. Co prawda on, Lunatyk, też zaszywał się po trochu z Candy, bo chciał spędzić z nią trochę czasu sam na sam, ale bez przesadyzmu! Skrzyżował ręce na piersi, zjeżdżając niżej na siedzeniu. Przez chwilę obserwował uważnie towarzyszącą mu połówkę Huncwotów. Jak oni go wkurzali… A tej marchewki naprawdę by zjadł. Poprosi mamę, jak wróci do domu. Podniósł głowę, gdy drzwi od przedziału otworzyły się na całą szerokość i stanęła w nich Candy. Uśmiechnęła się do niego tak, jak najbardziej lubił, gdy to robiła; leciutko, tak naprawdę tylko troszeczkę, opuszczając przy tym głowę i podnosząc wzrok. Robiły się jej wtedy dołeczki w policzkach, a oczy w jakiś niezrozumiały dla niego sposób nabierały słodkiego i zmysłowego jednocześnie wyrazu. Uwielbiał to.
- Zgubiłaś się, niewiasto? – spytał z głosem wypchanym galanterią. Uniosła z rozbawieniem brew, przenosząc wzrok na sufit. Zakołysała się, opierając ciężar ciała na jednej nodze.
- Nic z tych rzeczy. Przyszłam cię porwać do swojego przedziału, bo wszystkie koleżanki rozpierzchły się po pociągu... A jak wiadomo, nie ma po co spędzać czasu samotnie, skoro można to zrobić w towarzystwie swojego mężczyzny, czyż nie?
Poderwał się od razu, nie trudząc zawracaniem głowy, że zostawi tych dwóch angstujących kretynów samych. I tak mieli gdzieś, czy jest z nimi, czy nie.
- Zatem prędko, niewiasto! - Nadął się, próbując wydawać się większym, niż był w rzeczywistości. - Nim inne kobiety powrócą i znowu zaczniecie gadać o tych wszystkich pierdach, które sprawiają, że mam ochotę się zadziugać na miejscu, bryzgając na ściany!
Prychnęła, chwytając go za rękę i kierując się na tył pociągu.
- Przesadzasz – oświadczyła, kiedy już stłumiła śmiech. Nie umiała być przy nim smutna albo zła. Nawet najbardziej beznadziejnie lamerskie teksty w jego wykonaniu poprawiały jej humor. On po prostu miał coś w sobie, co sprawiało, że miała dobry nastrój i chciało jej się śmiać.
- Nie no, oczywiście. Tyle, że mnie gadanie o chłopakach i kosmetykach jednak z leksza nudzi! Nie mogę się przyłączyć wtedy do rozmowy, no... A gdybym zaczął piać nad jakimś przystojniaczkiem, to byłoby to trochę podejrzane. – Patrzył chwilę, jak jej włosy sprężynują przy każdym kroku. Czuł zapach jej szamponu; owocowy, jak zwykle. Morela bodajże, czy inne brzoskwinie.
Podłoga pociągu kolebała się pod nogami, a koła stukały na szynach. To też lubił.
Otworzyła drzwi i wciągnęła go do pustego przedziału. Zasunęła zasłonki i zaklęciem zamknęła wejście, uniemożliwiając osobom z zewnątrz wtargnięcie bez uprzedzenia.
– I tak trzy czwarte szkoły ma cię za geja.
Remus zaśmiał się głośno.
- Twoja wina! Nie kazałem ci przecież wyglądać jak facet!
Posłusznie opadł na ławkę, pchnięty przez towarzyszkę za ramiona. Usiadła obok, przewieszając nogę przez remusowe kolano i objęła go za szyję.
- Nie pozwalaj sobie! Ktoś z nas dwojga w końcu musi wyglądać męsko, prawda? Nie moja wina, że muszę robić to za ciebie.
Podwinął uśmiechem wargi w odpowiedzi i przyciągnął ją bliżej, lokując twarz w zagięciu jej szyi. Westchnął powoli, obejmując ją w pasie. Było mu z nią dobrze.
- Mimo wszystko uważam, że za bardzo się przykładasz – zaśmiał się jej do ucha, nim wplótł jej palce we włosy i cmoknął ją w nos. Przyciągnął ją jeszcze bliżej, wciskając nos w zagięcie między jej szyją i ramieniem i znieruchomiał po ciężkim westchnięciu.
Uśmiechnęła się, opierając policzek na jego jasnych włosach, po czym zacisnęła powieki, tłumiąc w sobie parsknięcie na nagłe, tęskne wyznanie Remusa do talerza marchewki z groszkiem.
W tym samym czasie Syriuszowi po dłuższej chwili zapasów na tle, można rzec, erotycznym udało się odsunąć od siebie przyszpilającą go całym ciałem do ściany toalety Toyę. Otarł kciukiem dolną wargę, patrząc, jak dziewczyna zaśmiała się bez tchu, cofając dwa kroki i opierając o ścianę. Mierzyli się chwilę zadziornymi spojrzeniami, nim skierowali wzrok na drzwi, do których od kilku minut ktoś próbował się dobić.
- Myślałby kto, jaka pazerna – rzucił wyzywająco w stronę towarzyszki. Wytknęła mu język.
- Twoja wina, nikt ci przecież nie kazał tak wyglądać.
Uniósł w rozbawieniu brew.
- Czyli lecisz tylko na mój wygląd? No nie, podła kobieto! Ja myślałem, że za tym stoi coś więcej, wiesz?
Wzięła się pod boki, a pukanie nasiliło się.
- ZAJĘTE, NO! – wydarła się, po czym powróciła do wcześniejszego, przyciszonego głosu. – No proszę, czyżby pan Black miał chęć na konkretny, trwalszy związek?
Pokręcił głową, uśmiechając się lekko.
- Z taką dziewczyną jak ty? Zawsze.
Rzuciła w niego rolką papieru toaletowego. Zasłonił się ręką.
- Skończ, bo rzygnę tęczą zaraz, jednorożcu.
Zrobił wielkie oczy, na co ponownie zaśmiała się cicho i zgoła bezsensownie machnęła do niego nogą.
- Jednorożce są słodziachne prawie tak jak ty, mój jednorożcu! – Odlepiła się od ściany i poklepała towarzysza po policzku. – To niemal urocze, kiedy próbujesz być czarujący.
Odblokowała drzwi, a szarooki fuknął.
- Ja nie muszę próbować być czarującym. Poza tym twoja wina, nikt ci nie kazał być tak interesującą, w przeciwieństwie do poprzednich… Dziewczyn… Którym poświęciłem trochę czasu. Twoja wina, jak mówiłem! – dodał, święcie przekonany o swej racji. Popatrzyła na niego krótko przez ramię, nim zmarszczyła zabawnie nos w uśmiechu i zamaszyście otworzyła wejście.
- No wreszcie! Trzeba było nie jeś… O… Och. – Regulus urwał w pół słowa, widząc, że w toalecie poza jakąś nieznaną mu panną był również jego starszy brat. Wytrzeszczył swoje zielone oczy.
- Reg! – zawołał Syriusz. – Czy ty właśnie próbowałeś zażartować? Jestem z ciebie taki dumny! – Wyciągnął rękę, by zmierzwić mu włosy. Przygarnął go do siebie, przyciskając ramieniem do boku. Oparł mu podbródek na głowie. – Nie mów rodzicom – rzucił cicho, po czym puścił go. – Może jeszcze wyrośniesz na ludzi! - Zafalował brwiami do zszokowanego chłopaka, nim chwycił Toyę za rękę i pociągnął za sobą na korytarz.
- A któż to był? – zapytała tonem ociekającym złośliwą uciechą. – Wydawał się być zazdrosny, to twój chłopak? – Dźgnęła go łokciem między żebra, przez co skrzywił się i odsunął na neutralną odległość.
- Ten brzydal? – parsknął. – Coś ty. To tylko mój jakże ukochany, najwspanialszy, młodszy braciszek!
- Aaaa, to wyjaśnia, dlaczego miał taką scentrowaną twarz! Zryta facjata jest rodzinna, jak widzę.
Prychnął, wpychając ręce do kieszeni.
- Wal się, niewiasto.
Roześmiała się głośno w odpowiedzi i trzepnęła go w ramię.
- Uwielbiam, kiedy jesteś taki szarmancki!
Zaśmiewając cicho, minęli się z prefektem naczelnym, który posłał Syriuszowi podejrzliwe spojrzenie. Uniósł dłonie w obronnym geście, ukazując swą niewinność.
- Oohoho… Kogo ja widzę – mruknął Łapa, zaglądając do jednego z przedziałów. – Snape i Evans…
Toya wzięła się pod boki, ciekawa rozwoju wydarzeń. Kiedy Huncwoci natykali się na Smarkerusa, przeważnie działo się coś – co prawda dla kogo śmiesznego, dla tego śmiesznego – zabawnego.
- Zamierzasz zrobić coś pociesznego? – zapytała z uciechą w głosie, przechylając nieco głowę. Wzruszył ramionami, mamrocząc coś w stylu: „Skoro tego pragniesz” po czym zapukał w szybkę. Natychmiast skierowały się na niego oczy siedzących w boksie osób. Uśmiechnął się więc do nich ładnie, po czym wskazał palcem na Snapea. Chłopak zmarszczył czarne brwi, patrząc, jak Black jeździ po szybie środkowym palcem poślinionym w aż nazbyt dwuznaczny sposób. Następnie czoło mu się wygładziło, kiedy szarooki nadmuchał na przezroczystą gładź, uwidaczniając tym wysmarowane przezeń kontury dorodnego, włochatego przyrodzenia. Posłał mu całusa, składając dłonie w serduszko po czym roześmiał się, wyraźnie zachwycony swoim spontanicznym pomysłem. Severus posłał iście szalenie zachwyconemu Gryfonowi powątpiewające spojrzenie, po czym ponownie usiadł przodem do Lily.
- Czasem zastanawiam się, jakim cudem udaje ci się żyć bez mózgu – rozległ się stłumiony drzwiami głos czerwonowłosej dziewczyny, na co Black zaśmiał się z dumą szczekliwie i ruszył w dalszą drogę, chwytając Toyę za rękę.
Słysząc wyznanie dziewczyny Blacka, Lily parsknęła, kryjąc twarz w dłoni. Snape, z uporem maniaka wlepiając wzrok w ławkę naprzeciwko, kątem oka dostrzegł, że ubawiony po pachy, znienawidzony przez niego kretyn oddalił się wraz z tą chorą na głowę, pofarbowaną zdzirą. To dziewczę nie mogło mieć po kolei pod kopułą, skoro z taką chęcią mu towarzyszyło.
- Po prostu… Łał – powiedział Snape martwym głosem. – Jestem pod szalenie głębokim wrażeniem – oświadczył.
- Nie no, Sev, nie wiem jak ty, ale osobiście wolę takie… E… Żarciki, niż obrzucanie kogoś klątwami. To było całkowicie niegroźne. – Zacisnęła wargi, żeby znowu się nie zaśmiać. Dlaczego ją to tak ubawiło? Stwierdziła w myślach, że przez absurdalnie komiczny debilizm pomysłu Syriusza w połączeniu z jakże trafnym komentarzem, po prostu musiała się zaśmiać. Zerknęła na niemal już niewidoczny rysunek szarookiego i wygięła lekko brwi, ponownie fukając wesoło przez nos. Takie głupie pomysły przypominały jej starszych chłopaków z mugolskiej podstawówki, w których w tajemnicy "podkochiwała się" z koleżankami z klasy.
Wyciągnęła rękę i klepnęła bruneta w kolano.
- Noo, uszy do góry, Sevy!
Uśmiechnęła się do niego szeroko, jak zwykle unosząc przy tym garść piegów rozrzuconych na policzkach. Jak zwykle coś ścisnęło go w okolicach żołądka i tak jak za każdym razem, błagał cicho w myślach, żeby się nie zarumienił.
Po niecałych pięciu minutach spokojnej wędrówki wąskim korytarzem, Syriusz zatrzymał się przy drzwiach swojego przedziału, a Toya klepnęła go mocno w tyłek, nie mogąc sobie odmówić wbicia w nich paznokci. Syknął, stając na palcach i szybko chwytając się za poszkodowaną część ciała.
- Ty czarownico pazerna, ty!
Przyszpiliła go do ściany, całując go krótko w usta, po czym pomachała mu, jak zwykle marszcząc w uśmiechu drobny nosek i bez słowa odeszła w swoją stronę. Syriusz stał jeszcze chwilę bez ruchu, trzymając się za pośladki i czując dziwne, przyjemne łaskotanie nad pępkiem. Odwróciła się jeszcze za nim kilka metrów dalej, więc pomachał jej, uśmiechając się. Uwielbiał ją, po prostu.
Ignorując pieczenie równie szlachetnej, co wyższe partie części pleców, wpakował się do przedziału, czując się jakoś dziwnie lekko i wesoło.
- A Lupin gdzie? – zapytał, opadając na swoje miejsce przy oknie. Ulokował się wygodnie, patrząc na połówkę Huncwotów.
- Polazł za Candy gdzieś tam ileś czasu temu. A co ty taki rumiany, hę? – Potter dźgnął go w ramię. Opędził się więc, śmiejąc cicho.
- Wydaje ci się! O czym rozmawialiście, hmmm? – Rozłożył się na ławeczce, wlepiając w towarzyszy pełne radosnych iskier spojrzenie.
- O cyckach – odparł nieco kąśliwym tonem James. Syriusz popatrzył na niego uważnie, nie mogąc powstrzymać jednocześnie cisnącego mu się na twarz rozbawionego wyrazu. Parsknął więc, żeby sobie ulżyć.
- Jimmy… I tak wszyscy wiemy, że jedyne gołe piersi jakie widziałeś i dotykałeś to te z kurczaka na talerzu – rzucił tonem drżącym od hamowanego śmiechu, nim skręcił się na swoim siedzeniu, zaczynając rżeć do swoich butów w duecie z Peterem, który aż się rozciągnął na siedzisku.
Glizdek zawsze zastanawiał się jak oni to robili, że byli tacy właśnie – pewni siebie, zadziorni… Zawsze wiedzieli co powiedzieć i umieli rozbawić towarzystwo. Zazdrościł im tego i jednocześnie cieszył się, że ma takich przyjaciół. Może i mu trochę dokuczali, ale siebie samych też nie oszczędzali, cisnąc sobie wzajemnie przy każdej możliwej okazji.
Peter otarł policzki, pokasłując przez śmiech. Wyprostował się, patrząc, jak James próbuje przycisnąć Syriuszowi zdjętego przed chwilą buta do twarzy. Obaj pruli się przy tym niesamowicie, sprawiając, że cały wagon mógł zakosztować nieco życia obok rzeźni.
Pettigrew obserwował walkę kuzynów, śmiejąc się do siebie cicho.
To wydawało się niemal niewyobrażalne, że udało mu się zaprzyjaźnić z tak niesamowitymi ludźmi jak oni. Dzięki nim on również był rozpoznawalny. Nie był szarą plamą w szkolnym tłumie. Wiedział, że nie pozwolą mu „zginąć” i że może na nich liczyć. Trzeba więc odwdzięczyć się tym samym. Tak. Po powrocie do szkoły musi na poważnie przyłożyć się do animagii. Pomogą mu, a potem wszyscy razem, całą trójką pomogą Remusowi.
Podniósł się z miejsca. Nabrał powietrza, po czym kotłując płuca w straszliwym wrzasku skoczył na miotających się na posadzce Huncwotów, dołączając do walki. Gdzieś z tyłu głowy obiła mu się myśl, że chce aby było tak już zawsze. Właśnie tak jak teraz.

[ 5 komentarze ]


 
78. Wpis siedemdziesiąty ósmy
Wpis dodał jeden z Huncwotów Czwartek, 12 Czerwca, 2014, 19:35

James wyszedł z łazienki wycierając ręce w spodnie. Musiał z nich zmyć ślady oszustwa na minionym teście. Zatrzymał się w drzwiach toalety skrzydła szpitalnego i patrzył chwilę, jak pielęgniarka kończy doprowadzać do stanu używalności twarz Syriusza.
- Jesteście naprawdę niepoważni! – fuknęła na nich młoda pielęgniarka, pani Pomfrey. – Żeby się tak okładać bez pomyślunku jakiegoś!
- Oj tam, proszę pani, grunt, że wesoło było! – zawołał Potter, szczerząc zęby. Black parsknął śmiechem, po czym syknął, kiedy do rozciętej skroni przyłożono mu gazik nasączony środkiem dezynfekującym.
- W ogóle to trzeba było przyjść od razu, a nie teraz, jak już żeście popuchli! – piekliła się dalej.
- No gdzie, mieliśmy się zerwać ze sprawdzianu? – żachnął się szarooki. – Profesor McGonagall jeszcze by pomyślała, że my tak specjalnie, żeby nie pisać. Wtedy to, z całym szacunkiem dla pani umiejętności w tej dziedzinie, ale nawet szanowna pani pielęgniarka nie zdołałaby nam twarzy poskładać. A mojej trochę szkoda, prawda? – dodał, uśmiechając się niemal nonszalancko.
Kobieta westchnęła, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Nie czaruj mi tutaj – powiedziała jedynie i przykleiła plaster w miejsce rozcięcia. – No, już. Za godzinę jeszcze raz nasmarujcie sobie siniaki tą maścią, a do jutra powinniście wyglądać już w miarę normalnie. A teraz znikać. I nie bić mi się więcej!
Zasalutowali w odpowiedzi, po czym marszem opuścili pomieszczenie. Pomfrey wzięła się pod boki, kręcąc głową.
- Zbóje – mruknęła do siebie, po czym ponownie westchnęła i zaczęła sprzątać zużyte na nich medykamenty i opatrunki.
- Ej, Smyriuszu – zaczął za drzwiami Potter.
- Bo ci przypizgam znowu – odwarknął natychmiast Black. Okularnik roześmiał się głośno w odpowiedzi, zarzucając ramię na barki kuzyna.
– Gdzie twój chłopak?
Syriusz wsunął ręce do kieszeni, wypuszczając ciężko powietrze przez nos i mówiąc sobie w myślach, żeby nie dać się sprowokować.
- Nie wiem – odparł więc, siląc się na spokój. – Nie łażę za nim przecież. A Petera widziałeś?
- Nie. Ja ci mówię, pewnie jest z Bertą.
Zapadła pełna zniesmaczenia cisza, kiedy wspinali się po schodach. Nie podejmowali rozmowy przez resztę drogi do pokoju wspólnego Gryffindoru, jedynie James narzekał pod nosem, że wieża Gryfonów musi być akurat w najwyższej części zamku – za co w ogóle, no? Podali hasło Grubej Damie i wtoczyli się do salonu, przy czym nie obyło się bez małej przepychanki. Black zignorował natychmiastowe wystartowanie Pottera do Evans, wywracając jedynie oczami. Obok rudowłosej dostrzegł Candy. Podszedł więc do niej powoli, starając się nie zwracać uwagi na przekomarzanie Lily z Jamesem.
- Cześć – rzucił do szatynki, kucając obok fotela. Uśmiechnęła się do niego znad kubka, sądząc po zapachu, kisielu owocowego.
- Hej – odparła i przechyliła się nieco w fotelu w jego stronę, bowiem wymiana zdań na sąsiednim meblu zaczynała przybierać na głośności.
- Gdzie zgubiłaś Luniaczka? – zapytał.
- Poszedł do dormitorium po coś – odparła, mierząc go dziwnym wzrokiem. Uniósł brwi w pytającej minie. – Ładnieście się załatwili – oceniła ostrożnie. Zaśmiał się lekko.
- Nie wiem o czym mówisz. - Wyszczerzył się w uśmiechu. - A twój rycerz dawno cię opuścił?
- No już troszkę… Miał za chwilę wrócić, ale jakoś się nie pojawia. - Westchnęła z udawanym smutkiem, ale w jej oczach czaiło się rozbawienie.
- Pewnie zaatakowały go gacie Petera – stwierdził szarooki, po czym wstał. – Dobra, dzięki. Tyle chciałem wiedzieć. Potter, zostaw ją, na miłość boską i chodź! – zawołał, chwytając rozczochrańca za ubranie na plecach. Szarpnął go w swoją stronę, zostawiając śmiejącą się Candy i sapiącą ciężko z furią Evans same sobie.
Chwilę później połówka Huncwotów stanęła za drzwiami swojego dormitorium, nasłuchując. Z komnaty dało się słyszeć dziwne, wyjąco-siorbiące odgłosy.
- Jego chyba serio zaatakowały te gacie – szepnął Syriusz, na co James zacisnął sobie palce na nosie, dławiąc śmiech. Black nacisnął klamkę i weszli do środka, zatrzymując się niemal natychmiast w progu, wytrzeszczając oczy.
- Glizdek?...
Peter siedział na swoim łóżku otoczony paczkami słodyczy i opakowaniami po nich. Twarz miał zalaną łzami, a poniżej nosa po części również glutami. Siąkał i siorbał, zawodząc rozdzierająco. Obok niego przyklęknął Lunatyk, ze współczująco-obrzydzonym wyrazem twarzy poklepując go po ramieniu.
- Noo… Weź, no – mówił akurat, kiedy pozostała połówka weszła do pomieszczenia. Podniósł na nich wzrok i zrobił błagalną minę. Podeszli więc bliżej, zatrzaskując za sobą wejście.
- Co się stało? – Szarooki potoczył po otoczeniu Pettigrew zszokowanym wzrokiem i ponownie spojrzał na załamanego Huncwota. – Słodycze ci się nie skończyły, więc o co chodzi?
- Rany, Black, za grosz empatii, wyczucia chwili czy czegokolwiek – mruknął Lupin. – Berta go rzuciła – dodał po chwili, na co Peter, na dźwięk imienia swojej byłej zaniósł się jeszcze dzikszym szlochem. – Tylko tyle wiem, bo od dwudziestu minut poza wyciem usłyszałem od niego tylko tyle. – Ponownie go poklepał, wzdychając ciężko przez nos.
- No co za babsztyl! – oburzył się James. Usiadł obok. – Kurna, Glizdek, w łeb czymś dostała, czy co, żeby takiego mistrza jak ty rzucać?
- Zgłupiała chyba – przytaknął Black grzecznie, kucając przed łóżkiem.
- Ja nie wierzę normalnie, jakie te kobiety potrafią być głupie! Żeby TAKIEGO mężczyznę zostawić, to normalnie skandal! Ta postawa! Ta inteligencja! Poczucie humoru! Ten KUNSZT! – James nabrał powietrza, by prowadzić dalej swój motywujący monolog, ale tylko stłumił śmiech i zamaszyście objął siedzącego obok chłopaka. Przycisnął go sobie do boku ojcowskim gestem. – Peter, Peter!... Baby tak mają, że jak jest im zbyt dobrze to głupieją! Musiałeś być po prostu zbyt czarujący i szarmancki, więc ją przytłoczyło!
- Zapewne nie tylko tym ją tak zmiażdżyłeś – mruknął pod nosem szarooki, za co oberwał kopniaka w kolano od lunatykowego trampka. Remus zacisnął wargi, by powstrzymać parsknięcie na jawną aluzję do wagi ich przyjaciela. Chrząknął cicho.
- Ale co ona tak właściwie powiedziała? Mówiła, dlaczego z tobą zrywa czy tak po prostu kazała ci spadać? – zapytał.
- N-no bo… - Po raz pierwszy od kilkunastu minut Peter zaczął wydawać z siebie cywilizowane odgłosy. – Powiedziała, że jestem beznadziejny! Gruby, g-głupi i za mało męski!
- Co?! – oburzył się Potter. – Może mi jeszcze powiedz, że rzuciła cię dla jakiegoś lalusia pokroju Blacka!
- A dostałeś kiedyś w ryj szafką nocną?! – najeżył się momentalnie z podłogi wyżej wspomniany.
- No właśnie mnie rzuciła dla jakiegoś gościa z jej klasy! – ryknął, ucinając kolejną walkę między kuzynami w zarodku, po czym wpakował do ust garść żelek. Remus wskazał na nie palcem.
- To moje… - bąknął cichuteńko. Brew i powieka drgnęły mu niekontrolowanie.
- Wiedziałem! – wrzasnął triumfalnie okularnik. – Za dużo kwiatków, za dużo czekoladek i czułości, Peter! Kobiety lubią męskich, silnych, woniejących samców!
- To dlatego się nie myjesz? – Na twarz Blacka wstąpiło objawienie. Zaczął rechotać. – Śmierdzisz, żeby Evans na ciebie poleciała? Nie mogę! – Zgiął się w pół.
- Zamknij się, cepie! Tu chodzi o Petera, naszego Huncwota!
Chichoczący Syriusz oraz niezbyt ubawiony Remus wymienili spojrzenia.
- A nie pomyślałeś po prostu, że znudził się jej okrąglutki, niezbyt urokliwy chłopaczek z czwartej klasy? Ona jest w siódmej przecież, nie? Za młody dla niej jesteś i tyle – podsumował Remus.
- To tylko trzy lata! – jęknął płaczliwie Peter, a żelka z ust wypadła mu na podołek. – Wiek nie powinien być tu przeszkodą!
- Nooooo wiesz… Aktualnie ona ma osiemnaście, a ty piętnaście… To trochę wadzi jednak – mruknął powoli. – Co innego by było gdybyście oboje byli po dwudziestce, czy coś. Z czasem różnica się zaciera. – Uniósł brwi, widząc wlepione w niego, zaskoczone spojrzenia. – No co? Mama mi tak mówiła. Ona jest młodsza od ojca kilka lat, a jak oboje… Eee… podrośli… To przestało się to tak liczyć. No bo teraz to niby tylko trzy lata i aż trzy lata.
Zapadła chwila ciszy.
- Jeśli aż tak ci na niej zależy, to może spróbuj wykorzystać ten czas i podbij ponownie za kilka lat. – Remus wzruszył ramionami, wstając. Wsunął ręce do kieszeni. – Jak ci wytknęła, że jesteś gruby, to schudnij. Jak ma cię za mało ciekawego, to rozejrzyj się i znajdź coś, co cię zainteresuje, żebyś miał czym w sobie zaciekawić, nie? – Ruszył w stronę drzwi. – A jak ci się ta akurat odwidzi do tego czasu, to i tak na tym skorzystasz.
- Gdzie idziesz? – ofuknął go James. – My tu kryzys mamy, psia jucha, a ty gdzieś leziesz, wywłoko jedna ty!
Lupin odwrócił się, chwytając za klamkę i wyszczerzył się w uśmiechu.
- Wiem, ale to nie znaczy, że mam olewać swoją pannę!
Trzasnęły zamykane drzwi.
- A sobie priorytet nadał – obruszył się James.
- Nie chcę nic mówić, Potti, ale gdyby chodziło o Evans, to byś wypieprzył stąd na dół nawet przez ścianę, zabierając ze sobą kawałek muru – mruknął bezbarwnie Black.
Peter pokręcił głową i siąknął cicho.
- Niech idzie. Nie chcę sprawiać kłopotu i jemu.
- Ano – mruknął szarooki. – Dziewczyny są dziwne. Nie można się im narażać.
Cała trójka pokiwała głową w zamyśleniu.
- A może spróbuję wzbudzić w niej zazdrość? – zapytał nagle Peter, prostując się. – Jeśli na jej oczach zacznę obściskiwać się z jakąś inną, to zrozumie swój błąd i do mnie wróci! – napalił się. Syriusz nabrał powietrza, by coś powiedzieć, ale został momentalnie zagłuszony przez Jamesa:
- Nie, nie, nie! Laski lecą na wierność, stary! Musisz jej pozostać wierny, czaisz? Ma być twoją boginią bez względu na wszystko! Boginie mają prawo się czasem wpienić, nie? Są kapryśne i w ogóle!
- Taaak, a żeby ją obłaskawić, złożysz swoje jaja w ofierze – prychnął Syriusz. – Weź nie pierdziel, stary! Może to i zrobi wrażenie, ale jak już JESTEŚ z nią! Bo z tego co widzę, to na Evans wierność średnio działa.
- Na Evans na pewno działa! Na pew… Oooo… - Wstał i myślącą miną zaczął krążyć po pokoju. Syriusz obserwował go przez chwilę.
- Nie sądzę, żeby dobrym pomysłem było od razu szukanie jakiejś naiwniaczki tylko po to, żeby wbić szpilę tamtej – mruknął szarooki, a Peter pochylił się do niego, łowiąc każde słowo. – W każdym razie nie teraz, bo zaraz będzie: „Ooo, szybko się pocieszył, łajdak” czy tam wstaw sobie dowolną obelgę.
Glizdogon westchnął ciężko, załamując ramiona.
- No to co ja mam zrobić?...
Syriusz podrapał się po głowie.
- Ja tam wiem? Nigdy nie próbowałem nikogo odzyskać, mało to dziewczyn w szkole? No i to ja zrywałem, nie one – dodał po chwili namysłu. Wzruszył ramionami. – Poza tym, za dwa tygodnie i tak koniec roku, więc zbyt wiele i tak nie zrobisz. Powiedz mi, czy ta twoja Berta ma pewność, że z nim będzie, czy tylko po prostu cię zostawiła, bo tamten się jej spodobał?
- Co za różnica! – fuknął i otarł nos rękawem. Syriusz uśmiechnął się przebiegle.
- Dla mnie spora. On wcale nie musi jej chcieć. Bo widzisz, jeśli tamten goguś jest tylko w sferze jej marzeń, zawsze można pomóc zejść jej na ziemię i pokazać, że popełniła błąd, wybierając jakiegoś płytkiego lamusa, który wybiera tylko najlepsze panienki. Wybacz, Pet, ale urokliwa ta twoja Berta nie jest. – Uniósł rękę, by uciszyć bunt, który chciał wszcząć Peter. – Ale mimo to byłeś z nią, nie? Nie za twarz przecież… Przemilczam duże cycki. A to, że i ty nie jesteś modelem wcale nie oznacza, że nie mógłbyś oglądać się tylko za blondwłosymi, super panienkami, nie? Tutaj jest twój duży plus, Pet.
Zapadła chwila ciszy.
- Może powinieneś spróbować z nią na początek po prostu porozmawiać?
Chłopak westchnął ciężko, spuszczając głowę. Kiedy nie odzywał się przez dłuższą chwilę, Syriusz wstał, wsuwając ręce do tylnych kieszeni spodni. Uznał, że najwyraźniej teraz potrzebuje samotności.
W sumie czemu by się nie spotkać z Toyą? Zawsze umawiali się wcześniej, więc dzisiaj można zrobić wyjątek i zabrać ją gdzieś bez uprzedzenia. Zwłaszcza, że już po SUM-ach, więc nie musiał czekać na wyłuskaną dla nich lukę w jej harmonogramie, żeby się spotkać. Pokiwał do siebie lekko głową i w milczeniu opuścił dormitorium. Zawahał się krótko, kiedy przypomniało mu się, jak wygląda jego twarz. Wzruszył jednak ramionami, podejmując dalszą wędrówkę. Na dole schodów dopadł go James.
- Nowy plan!
- Evans czy wspólny odpał? Jak to drugie, zamieniam się w słuch. A jak nie, to może wieczorem, bo idę się spotkać właśnie. – Nie zaszczycił okularnika spojrzeniem podczas wygłaszania swojej sentencji znudzonym głosem.
- Lily! – szepnął z naciskiem, bowiem właśnie przechodzili obok kominka. Lily siedziała przed nim razem z Candy, u nóg której usiadł Remus, umożliwiając jej bawienie się swoimi włosami i opieranie się o niego. Rozmawiali o czymś we trójkę, wyraźnie przejęci, przy czym Lupin wyglądał, jakby próbował się od czegoś wykręcić. James dosłyszał słowo „prefekci”. Po co mieliby o tym rozmawiać? Potrząsnął głową. Nie o tym chciał przecież, no! – Myślałem o tym, co powiedziałeś. – Przeszli przez dziurę pod portretem. – Z tą wiernością i w ogóle. Spróbuję po twojemu!
Black w końcu na niego popatrzył z lekkim powątpiewaniem w oczach.
- Jak chcesz – powiedział po chwili powoli. – Tylko żeby potem nie było na mnie jak cię jeszcze bardziej znienawidzi. – Odwrócił się i ruszył w stronę rozwidlenia korytarzy, w głowie opracowując sobie najkrótszą drogę do pokoju wspólnego Puchonów. – Ja myślę, że powinieneś spróbować z Lunatykiem.
- Co? – zawołał za nim James. – Czy ja wyglądam jak ty, żeby się z nim potajemnie umawiać i ślinić po kątach?! Poza tym on ma swoją pannicę już!
Syriusz roześmiał się głośno na tę uwagę. Odwrócił się do kuzyna przodem, idąc teraz tyłem.
- Nie o to mi chodzi, debilu! – krzyknął, bowiem okularnik był już kilkanaście metrów dalej. – On zdaje się z nią dogadywać, nie? Pogadaj z nim! I nie śliniliśmy się nigdy po kątach, ale dzięki za pomysł!
Potter zmrużył oczy, po czym skrzywił się przez wizję, która zawitała mu w głowie.
- Dzięki! – ryknął za nim. – Teraz mi się ten obraz wyrył na siatkówkach!
Odpowiedziała mu cisza. Prychnął więc pod nosem. Powoli ruszył z miejsca, stwierdzając w myślach, że odwiedzi Hagrida, a po drodze wszystko jeszcze raz przemyśli. Poza tym ten plan miał inne dobre strony - jak już w końcu zdobędzie Lily, to będzie miał jakieś doświadczenie.

[ 74 komentarze ]